wtorek, 5 marca 2013

tak było

Trzymałam w ręce ostatnio fasolkę, bo miałam zamiar coś z nią zrobić. I kiedy wsadzałam ją do kieszeni przypomniały mi się czasy, kiedy właśnie takie ziarno fasoli nosiłam na szyi. Było to kilka dobrych lat temu... a fasola owa była dla mnie jakimś rodzajem talizmanu.... no i wiadomo dlaczego akurat to fasola a nie jakiś cudowny kamień czy inny symbol. Jestem pewna, że nie raz przyniosła mi szczęście... miałam ją w kieszeni wielokrotnie na jakiś egzaminach włącznie z prawem jazdy :) I co lepsze... przy pierwszych dwóch razach akurat jej nie miałam i oblałam... za trzecim razem wzięłam fasolę do kieszeni i poszłam na egzamin - a nie siedziałam za kółkiem miesiąc, bo byłam w Bieszczadach... i co? zdałam :):)
Czasy z fasolą na szyi przypomniały mi również etap, kiedy nosiłam glany, które były całe popisane białym korektorem... całe w cytatach, rysunkach:) A z popisanymi glanami oczywiście w parze szły pomarańczowe sznurówki. Obowiązkowo wtedy nosiłam również bandanę na głowie:) Znak rozpoznawczy. Moja koleżanka śmiała się, że prezentuję subkulturę bieszczadzką. Coś w tym było... bo koszulki jakie miałam na sobie były albo z niedźwiedziem albo napisami sugerującymi ewidentnie Bieszczady :) Do tego dochodził plecak z naszywkami własnej roboty typu: Jesteś - a Ciebie wciąż mało. Było to wszystko o tyle zabawne, że ja w takim a nie innym klimacie, a owa moja serdeczna z tamtych czasów koleżanka, z którą nie rozstawałam się na 5 min. była punkówą :) Ona w różowych włosach, w martensach, cała w ćwiekach i w ramonesce.... a ja po bieszczadzku - a co ! :) Taki "Flip i Flap" ulic Wrocławia... z daleka nas było widać, wiele osób nas kojarzyło...  :) Dwa niby różne światy a idealne porozumienie.  A już hitem było, kiedy obie szłyśmy np. na szanty do Łykendu czy WFF...  :) Kosmos ! Ale najlepszy ! :):):)
Od Doroty dostałam też kiedyś jeden z najlepszych prezentów - czyli koszulkę, której nadruk sama zrobiła. Piękny napis nietypową czcionką "fasola" i twarz kobiety... :) Koszulka ta przeżyła ze mną wiele i była moją naj.... w połączeniu z moim zamiłowaniem do Bieszczad - mówiła bardzo wiele....
A dziś... bandany mam schowane, glany (już kolejne) gdzieś w piwnicy, bo w żadnych innych mi się tak dobrze nie chodziło jak w tych pierwszych, popisanych; plecak gdzieś się wala po zakamarkach i służy jako przechowalnia czegoś tam.... koszulki bieszczadzkie są i przybywają nowe.... czasem w nich chodzę...  fasoli na szyi już nie noszę, ale do dziś mi przynosi szczęście i przypomina najlepsze, beztroskie, pełne emocji lata....