wtorek, 24 listopada 2015

zupy i kaszanka

Przepadłam na dłużą chwilę, ale dziś dzięki pewniej Pani Agacie stwierdziłam, że no wstyd. Co tu dużo gadać. Zwłaszcza, kiedy ona systematycznie prowadzi swojego bloga i to takiego, że ślinka leci :) A zapach czuje się niemalże namacalnie nozdrzami ! Swoją drogą polecam do poczytania, popatrzenia i zgapienia, bo obie Panie piszące tamtego smakowitego bloga są po prostu Zakochane w Zupach :)

Ja o zupach pisać nie będę, bo mi pisanie chyba średnio wychodzi... właściwie to wychodzi mi kaszanka.... więc może coś o tym ? :)

Kaszankę przeżyłam również w pociągu jakiś czas temu. Zaczęło się nawet na dworcu, kiedy to pan konduktor wstrzymał pociąg, bo chciał z niego wypierniczyć kilku chłopaczków, którzy wojowali. Dzieciątka jak na moje oko mieli ok 18 lat :) Więc jeszcze gil w nosie. Pan konduktor na nich trochę pokrzyczał, że przeklinają, że fikają itp. Pociąg wypchany ludźmi - w większości młodzieżą. Konduktor wojowanie odpuścił i ruszyliśmy. A chłopczyki oczywiście swoje pod nosem, że on fe... że mu wpier... spuszczą....  że jest pojeb.... i cała łacina leciała. Przerzucali między sobą paragrafami, bo tacy to obeznani i tyle razy pewnie zamykani lub spisywani byli za przewinienia. Słuchałam i zaczynałam się gotować. Przysłuchiwały się temu dziewczyny w podobnym do nich wieku... chichrając się co trochę pod nosem - z nich oczywiście. Nie wytrzymałam już, kiedy chłopcy kurwując po raz kolejny stwierdzili czytając uwaga !! instrukcję PPOŻ, że przecież tam NIC nie ma o tym, że nie wolno przeklinać !!!  Umarłam. Kiedy jednak zmartwychwstałam odezwałam się, że w instrukcji PPOŻ takiego punktu nie ma, ale za to taki punkt znajduje się w kulturze osobistej oraz w regulaminie korzystania z transportu publicznego :):) Chłopcy zdziwili się, że ktoś się odezwał oprócz nich samych. Powiedziałam, że klną co chwilę i konduktor miał świętą rację, że chciał ich wypieprzyć. Dzieciaczki zmiękły.... jeden pokazał swoje prawdziwe dziecięce oblicze i uśmiechnął się do mnie przyznając jednocześnie świętą rację. Dodałam również, żeby nie robili z siebie takich świętych, bo nie są. Na co jeden chciał się odgryźć i odpowiedział: ja nie jestem święty, ja lubię być diabełkiem.  I wtedy poleciała salwa śmiechu owych nastolatek, które temu się przysłuchiwały. No gość przywalił z takiej rury, że pogrążył się na pół pociągu. I w tym momencie chłopcy już przestali cwaniakować, a nawet między sobą zaczęli się spinać, bo do niektórych owa żenada dotarła wcześniej, a do drugich trochę później.

Oby Wasi synowie normalni byli.