I właśnie od koncertu Glena się zaczęło, który wart jest chyba każdych pieniędzy :) I Glen Hansard i koncert - hyhy :) 4 godziny (z supportem) naprawdę dobrej muzyki, pasji, zabawy, żartu i radości z tego co się robi. 12 osób na scenie - sekcja dęta i smyczkowa - do których mam słabość - i cała reszta. Szczerze polecam !!
A w piątek wybrałyśmy się na koncert naszych znajomych - Do Góry Dnem. Od czasów, kiedy Bieszczadzkie Anioły odleciały widziałam się z nimi może ze 3 razy, więc to spotkanie dla mnie było bardzo sentymentalne. Koncert bardzo kameralny, w klubie Konspira - taki spokojny ale całkiem zabawny, wśród widowni znalazły się jakieś stare znajome chłopaków, którym poczucia humoru nie brakowało. Doprowadziły mnie do łez w którymś momencie - ze śmiechu oczywiście.
Sobota minęła nam głównie na pogawędkach. Wybraliśmy się w kilka osób na obiad i spacer po Jarmarku Bożonarodzeniowym - pięknym, cudownym, wrocławskim :):) hehehe Sałatka chłopska w Złotym Psie mnie prawie zabiła - wielkością. A chciałam tak subtelnie... zieleniną się najeść... i o... jadłam najdłużej. Ale przyjemność z tego jedzenia była wielka :)
I sobota zleciała... trzeba było się pożegnać, bo przecież następnego dnia jedni do Gdańska, inni do Szczecina... a ja zostałam tu. I tak to się kręci od lat... że widzimy się, spotkania są bardzo serdeczne, a później każdy w swoją stronę rusza. I do następnego...
A w niedzielę wybrałam się z Iwoną (tutejszą) na koncert IRY :] Powtórka z lipca, ale tym razem w Eterze. Dobrze, że był support - średni - bo mogłam pójść do auta po telefon, który niechcący zostawiłam. A Ira dobrze gra, więc dobrze się jej słucha.