niedziela, 7 września 2014

były sobie Bieszczady

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami były sobie wakacje :) Tak mogę zaczynać opowiadać bajki w przedszkolu... zleciało - standardowo. Jak tradycja nakazuje byłam w Bieszczadach - co nikogo nie dziwi. Zawsze jak tam jestem czuję się wolna i beztroska. Pewnie dlatego tak chętnie tam wracam. Odwiedziłam stare kąty, starych dobrych znajomych.... i nie czułam, że mnie tam rok nie było. Wypad na festiwal zapowiadał się dość sentymentalnie i też taki był, ale jednak... "to co było minęło, to co było nie wróci" - słowa te chyba ze zrozumieniem zaśpiewałam sobie pod Trollem. Brakowało kilku osób, by ten powrót w przeszłość dało się mocniej odczuć. Niemniej niezwykle miło było spotkać twarze, które widywało się systematycznie w czasie Aniołów. Takie spotkania mają swój specyficzny klimat i to trzeba poczuć.
Pogoda nam zrobiła w tym roku psikusa i po raz pierwszy od 5 lat w czasie festiwalu postraszyło deszczem, błotem i chmurami. 
Grzęda znów zmieniła miejscówkę...  ale w całkiem zacne miejsce! Niestety skurczyła nam się w tym roku ekipa grzędowa.... takie życie... na szczęście dzielnie wtórował Magdzie i mi - Grzesiu... ! Uff... Bo reszta ludzi z naszego domku chciała się wyspać :)  
To około festiwalowe tematy.... a z kolei na Trampie nie zabrakło zacnej ekipy do głupawek. Temat Buki w tym roku bardziej chyba królował niż w zeszłym. Spłakałam się niejednokrotnie przy wymyślanych kolejnych żartach... Ola, Przemą i Piro są nieocenieni w tej kwestii. Brodzików tylko brakowało do tej ekipy i chyba umarłabym na śmiech :) Takie talenty pojawiają się na Trampie dość często. W tym roku zawitał też Adaś ze swoją siostrą zakonnicą. Adasiowi czasem rozwijał się mocno język i walił takimi żartami, że ludzie przy ognisku zalewali się łzami. Jedna z jego historyjek to Adaś, który poszedł do spowiedzi i dostał w ramach pokuty do odmówienia 30 różańców... których nie odmówił od 15 lat :D :D I wchodząc na któryś szczyt - jego siostra zakonnica stwierdziła, że może w końcu zacznie to odmawiać... bo ma dużo czasu :)  Ano... i jeszcze nigdy na Trampie przy ognisku nie śpiewałam tłumnie "Barki" :):)  Całe życie jakieś nowe doświadczenia...  hehehe. 
Poza tym ten rok zaliczam do mało wypadkowych.... ani się nigdzie w Cisnej nie zgubiłam, ani nie zaliczyłam żadnej gleby w ciemnościach. 2-3 lata temu zdarzyło mi się przefrunąć nad ławkami... piszczelami tak uderzyłam o dechy, że gwiazdy zobaczyłam :] A rok temu przefrunęłam nad kamienną donicą pod Trollem. A ten rok jakiś spokojny... bez dodatkowych atrakcji. Ale za to zakończyłam swój pobyt w Bieszczadach w sposób jaki też nigdy nie miał miejsca w moim wydaniu. Przesiedziałam całą noc oraz poranek u Joli.... obaliłyśmy flaszkę rÓmu i wiśniówki, przegadałyśmy wiele tematów i spłakałyśmy się kilka razy. Wyszłam od niej... wzięłam plecak, pożegnałam się ze znajomymi i poszłam na autobus. Nie ukrywam, że w stanie w jakim byłam... czyli zero snu oraz rÓm we krwi sprawił, że wyjazd stamtąd był niezwykle znośny.