poniedziałek, 2 października 2017

J.

Długo nosiłam się z zamiarem napisania tu notki. Ale zawsze jakoś nie był to dobry moment. Pomysł na wpis chodził mi po głowie kawał czasu ale musiał do końca dojrzeć. Wpis ten nie będzie niczym nadzwyczajnym i odkrywczym, ponieważ będzie poświęcony jednej osobie, której pamięć i kilka słów na tym blogu się należą.
Czasem sobie myślę, że mnie mało co już zaskoczy w tym życiu – jeśli chodzi o znajomości i kontakty. Ludzie się pojawiają i znikają… znajomości przechodzą swój okres wzlotów i upadków. Jedne bywają bardzo intensywne, inne mniej. Takie życie.  Ja jednak od pewnego czasu mam koło siebie niezwykle ważną dla mnie już osobę. I ta znajomość jest dla mnie zaskoczeniem i jednocześnie darem. Zrodziła się przyjaźń –prawdziwa i bezinteresowna. W dzisiejszych czasach o taką trudno. Dla mnie o tyle to szczęście, że mam blisko siebie taką osobę, której mi brakowało. Sporo ważnych dla mnie ludzi mieszka gdzieś w Polsce i o kontakt codzienny nie jest łatwo. A jednak te kontakty codzienne, wspólne otoczenie, problemy mają czasem ogromne znaczenie – zwłaszcza, kiedy ma się z kim je przeżywać. Kto mnie zna ten wie, że jestem bardzo oszczędna w uzewnętrznianiu się, w okazywaniu miłości, w obietnicach i pewnych ważnych słowach. Ale teraz z przekonaniem mogę nazwać tę znajomość przyjaźnią. Wierzę w nią i ją czuję. Polega ona przede wszystkim na dawaniu, a nie tylko braniu. Na znoszeniu nawzajem swoich humorów, nerwów i być może wad. Ja znoszę… ale J. znosi jeszcze więcej, dużo więcej. To przyjaźń opierająca się na szczerości – przez co można usłyszeć kilka słów niekoniecznie podobających się. To też przyczynia się czasem do spięć i mocniejszej wymiany zdań.  Przez tę znajomość spłakałam się kilka razy, bo docierało do mnie jaka jestem głupia i niepoważna w pewnych sytuacjach. I to też mi się podoba w tej relacji, że nawzajem się prostujemy jeśli trzeba.  J. nie słodzi – nie jest cukierkowa. Na wiele rzeczy zwróciła mi uwagę- dzięki temu staram się nad nimi pracować i coś zmienić. Dostaję czasem taką szczerością po twarzy, której się nie spodziewam i jednocześnie mało kto się na nią kiedykolwiek odważa.  W tej znajomości pojawiła się już taka więź – codzienna. Myślimy o sobie i o sobie pamiętamy. Troszczymy się o siebie nawzajem, martwimy, wspieramy, trzymamy kciuki, pomagamy sobie. Dbamy o tę przyjaźń – a to najważniejsze. Bo nic nie działa w jedną stronę.
Już dawno miałam dokonać tego wpisu, bo zdecydowanie on się J. należy. Z dedykacją dla niej i jej rodziny. Nie wiem co będzie dalej i czy nasza znajomość przetrwa. Myślę, że tak, bo ma ku temu podstawy. A przede wszystkim w tej przyjaźni biorą udział osoby, które wiedzą na czym ona polega. To jest naprawdę całkiem ciekawy film J Ja jestem szczęściarą, że w nim gram… a J. jest szczęściarą, że ma mnie ! J ha !! Muszę powiedzieć to za nią, bo ona sama się do tego nie przyzna hehehe.
Godzina 01:14. Czas spać…. Ale musiałam to napisać.

niedziela, 17 stycznia 2016

z 2015 na 2016

Nowy Rok - nowe możliwości....  to się okaże.

Zaczął się dobrze i wesoło, bo końcówka roku była raczej psychicznie kiepska. Samej siebie nie mogłam znieść i do tego trułam otoczenie i się na nim wyżywałam. No życie... jak to mawiał pewien Michał.
Z pozytywów, które mnie ostatnimi czasy łaskotały w głowę, to fakt, że mam w pracy dobrą ekipę do wszelkich wyjść. I jakże miło jest usłyszeć: mąż zostanie z dziećmi - idziemy !!   No i szłyśmy... to na sambę.... to na nie sambę :P  Fajnie, że jednak są ludzie, którzy nie są przywiązani łańcuchem do domu, dzieci i chłopa... tylko w całej swojej miłości do rodziny - znajdują także czas na własne przyjemności i na to, by cofnąć się kilka lat do czasów, kiedy imprezowanie na mieście było czymś codziennym :) Taka forma kuracji - odmładzającej.
I na jednej z takich imprez wykluł się też pomysł na to, gdzie spędzę Sylwestra - a raczej pod jakim hasłem "Dziwki i Alfonsi"  :) No i pięknie.  Na to hasło "obruszył" się lekko ojciec moich przyszłych dzieci.... no bo jak to... ja na takiej imprezie... a on po drugiej stronie Polski akurat. Cóż.... musiałam mu to powiedzieć "ojj.... będę dziwką tylko jeden wieczór.... no chyba że się Sylwester przedłuży" :):):)
Z pozdrowieniami dla Łukasza :):)


wtorek, 24 listopada 2015

zupy i kaszanka

Przepadłam na dłużą chwilę, ale dziś dzięki pewniej Pani Agacie stwierdziłam, że no wstyd. Co tu dużo gadać. Zwłaszcza, kiedy ona systematycznie prowadzi swojego bloga i to takiego, że ślinka leci :) A zapach czuje się niemalże namacalnie nozdrzami ! Swoją drogą polecam do poczytania, popatrzenia i zgapienia, bo obie Panie piszące tamtego smakowitego bloga są po prostu Zakochane w Zupach :)

Ja o zupach pisać nie będę, bo mi pisanie chyba średnio wychodzi... właściwie to wychodzi mi kaszanka.... więc może coś o tym ? :)

Kaszankę przeżyłam również w pociągu jakiś czas temu. Zaczęło się nawet na dworcu, kiedy to pan konduktor wstrzymał pociąg, bo chciał z niego wypierniczyć kilku chłopaczków, którzy wojowali. Dzieciątka jak na moje oko mieli ok 18 lat :) Więc jeszcze gil w nosie. Pan konduktor na nich trochę pokrzyczał, że przeklinają, że fikają itp. Pociąg wypchany ludźmi - w większości młodzieżą. Konduktor wojowanie odpuścił i ruszyliśmy. A chłopczyki oczywiście swoje pod nosem, że on fe... że mu wpier... spuszczą....  że jest pojeb.... i cała łacina leciała. Przerzucali między sobą paragrafami, bo tacy to obeznani i tyle razy pewnie zamykani lub spisywani byli za przewinienia. Słuchałam i zaczynałam się gotować. Przysłuchiwały się temu dziewczyny w podobnym do nich wieku... chichrając się co trochę pod nosem - z nich oczywiście. Nie wytrzymałam już, kiedy chłopcy kurwując po raz kolejny stwierdzili czytając uwaga !! instrukcję PPOŻ, że przecież tam NIC nie ma o tym, że nie wolno przeklinać !!!  Umarłam. Kiedy jednak zmartwychwstałam odezwałam się, że w instrukcji PPOŻ takiego punktu nie ma, ale za to taki punkt znajduje się w kulturze osobistej oraz w regulaminie korzystania z transportu publicznego :):) Chłopcy zdziwili się, że ktoś się odezwał oprócz nich samych. Powiedziałam, że klną co chwilę i konduktor miał świętą rację, że chciał ich wypieprzyć. Dzieciaczki zmiękły.... jeden pokazał swoje prawdziwe dziecięce oblicze i uśmiechnął się do mnie przyznając jednocześnie świętą rację. Dodałam również, żeby nie robili z siebie takich świętych, bo nie są. Na co jeden chciał się odgryźć i odpowiedział: ja nie jestem święty, ja lubię być diabełkiem.  I wtedy poleciała salwa śmiechu owych nastolatek, które temu się przysłuchiwały. No gość przywalił z takiej rury, że pogrążył się na pół pociągu. I w tym momencie chłopcy już przestali cwaniakować, a nawet między sobą zaczęli się spinać, bo do niektórych owa żenada dotarła wcześniej, a do drugich trochę później.

Oby Wasi synowie normalni byli.


wtorek, 30 czerwca 2015

9 miesięcy

W sumie to smutne, że nie pisałam tu nic przez 9 miesięcy. Zaglądałam czasem...otwierałam kartę do nowego posta... by ją po chwili zamknąć nie pisząc ani słowa. Minął cały rok szkolny. To chore, że czas tak szybko leci, ale o tym mówi się wkoło.
Ów rok szkolny obfitował w większe bądź mniejsze atrakcje.

Dumna jestem na pewno z tego, że ruszyłam to, co zaniedbałam spory czas temu. Moje demony z przeszłości pogoniłam i znów stanęłam w drzwiach uczelni. Zaczęłam tam "nowe życie". Oczywiście nasłuchałam się, że powinnam dokończyć to co zaczęłam, że szkoda tamtych zaliczonych przedmiotów.....  i ble ble. Nie takich słów oczekiwałam w tamtym momencie. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy powiedzieli "zostaw przeszłość.... super, że ruszasz na nowo.... jestem z Ciebie dumna.... trzymam kciuki". Daria, Hania, Gosia - nie zawiodły w tej kwestii. Bo to jest tak.... chyba każdy to miał... że jak się coś odpuści, do czegoś człowiek się zrazi... to powrót jest ciężki - zwłaszcza po długim czasie. Ja wróciłam, a właściwie zaczęłam nowe....  Najbardziej bawi mnie w tym to, że chyba każdy mi współczuje.... bo zjazdy co 2 tygodnie, bo zaliczenia, egzaminy...   a mi to sprawia taką frajdę, że głowa mała :) Odmłodziłam się tymi studiami. Lepsze to niż krem na zmarszczki ! :) Nie jestem typem naukowca.... ale studiowanie mnie chyba po prostu bawi ! Do tego moje szczęście do ludzi i tym razem nie zawiodło. Ekipę mam zacną.... a współpraca hula ! :) Jedyny minus tego studiowania (pomijając finanse) to taki, że trzeba pisać tę cholerną pracę dyplomową - a czasem i prace kontrolne. No proszę państwa... na egzaminy to ja się uczyć mogę... ale pisania pracy po prostu nie dzierżę:]

Przez ten czas nie bywania tu miałam także sporo przemyśleń odnośnie ludzi i relacji.... i tego - do jakiego stanu można siebie i innych doprowadzić, kiedy nienawiść zawładnie sercem i rozumem. Po raz kolejny zobaczyłam absurdy, które bawią się w berka. Zobaczyłam jak nisko można upaść.... Ale także z przyjemnością patrzyłam jak można walczyć o siebie i innych mając w sercu wiarę i nadzieję, które dawały siły....  Przeraża mnie w tym wszystkim jedno.... ludzki głuchy telefon i łatwość wierzenia we wszystko co inni mówią.

Od jutra wakacje.... odpocząć od hałasu trzeba.... ale już chyba zacznę za tymi moimi dzieciakami tęsknić.. bo... lubię swoją pracę i lubię ludzi z którymi pracuję ! :)
Koniec.
Udanego wypoczynku - byle z głową ! :)

niedziela, 7 września 2014

były sobie Bieszczady

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami były sobie wakacje :) Tak mogę zaczynać opowiadać bajki w przedszkolu... zleciało - standardowo. Jak tradycja nakazuje byłam w Bieszczadach - co nikogo nie dziwi. Zawsze jak tam jestem czuję się wolna i beztroska. Pewnie dlatego tak chętnie tam wracam. Odwiedziłam stare kąty, starych dobrych znajomych.... i nie czułam, że mnie tam rok nie było. Wypad na festiwal zapowiadał się dość sentymentalnie i też taki był, ale jednak... "to co było minęło, to co było nie wróci" - słowa te chyba ze zrozumieniem zaśpiewałam sobie pod Trollem. Brakowało kilku osób, by ten powrót w przeszłość dało się mocniej odczuć. Niemniej niezwykle miło było spotkać twarze, które widywało się systematycznie w czasie Aniołów. Takie spotkania mają swój specyficzny klimat i to trzeba poczuć.
Pogoda nam zrobiła w tym roku psikusa i po raz pierwszy od 5 lat w czasie festiwalu postraszyło deszczem, błotem i chmurami. 
Grzęda znów zmieniła miejscówkę...  ale w całkiem zacne miejsce! Niestety skurczyła nam się w tym roku ekipa grzędowa.... takie życie... na szczęście dzielnie wtórował Magdzie i mi - Grzesiu... ! Uff... Bo reszta ludzi z naszego domku chciała się wyspać :)  
To około festiwalowe tematy.... a z kolei na Trampie nie zabrakło zacnej ekipy do głupawek. Temat Buki w tym roku bardziej chyba królował niż w zeszłym. Spłakałam się niejednokrotnie przy wymyślanych kolejnych żartach... Ola, Przemą i Piro są nieocenieni w tej kwestii. Brodzików tylko brakowało do tej ekipy i chyba umarłabym na śmiech :) Takie talenty pojawiają się na Trampie dość często. W tym roku zawitał też Adaś ze swoją siostrą zakonnicą. Adasiowi czasem rozwijał się mocno język i walił takimi żartami, że ludzie przy ognisku zalewali się łzami. Jedna z jego historyjek to Adaś, który poszedł do spowiedzi i dostał w ramach pokuty do odmówienia 30 różańców... których nie odmówił od 15 lat :D :D I wchodząc na któryś szczyt - jego siostra zakonnica stwierdziła, że może w końcu zacznie to odmawiać... bo ma dużo czasu :)  Ano... i jeszcze nigdy na Trampie przy ognisku nie śpiewałam tłumnie "Barki" :):)  Całe życie jakieś nowe doświadczenia...  hehehe. 
Poza tym ten rok zaliczam do mało wypadkowych.... ani się nigdzie w Cisnej nie zgubiłam, ani nie zaliczyłam żadnej gleby w ciemnościach. 2-3 lata temu zdarzyło mi się przefrunąć nad ławkami... piszczelami tak uderzyłam o dechy, że gwiazdy zobaczyłam :] A rok temu przefrunęłam nad kamienną donicą pod Trollem. A ten rok jakiś spokojny... bez dodatkowych atrakcji. Ale za to zakończyłam swój pobyt w Bieszczadach w sposób jaki też nigdy nie miał miejsca w moim wydaniu. Przesiedziałam całą noc oraz poranek u Joli.... obaliłyśmy flaszkę rÓmu i wiśniówki, przegadałyśmy wiele tematów i spłakałyśmy się kilka razy. Wyszłam od niej... wzięłam plecak, pożegnałam się ze znajomymi i poszłam na autobus. Nie ukrywam, że w stanie w jakim byłam... czyli zero snu oraz rÓm we krwi sprawił, że wyjazd stamtąd był niezwykle znośny.    


środa, 16 lipca 2014

tamten smak

Pierwsze kroki w moim ogrodzie skierowałam dziś do mini szklarni w  której rosną głównie pomidory. Tradycyjnie wypatrzyłam jakiegoś na krzaku i zjadłam ze smakiem. W duchu się uśmiechnęłam, bo czynność ta przypomniała mi moje dzieciństwo i wakacje spędzane u dziadków w Nowym Sączu. Moja babunia Misia i dziadziu Gieniu chyba całe życie - a już na pewno moje - uprawiali sobie małą działeczkę w mieście. A właściwie dwie działki. Działka na dole i na górze. Tę na górze mało kto chyba lubił. Była dalej, bez altanki.... i jakaś taka...  :] Pamiętam, że jeździłam na tę działkę w wózku takim ogrodowym. Dziadek, brat lub kto inny z rodziny odpalał wózek, a ja się do niego ładowałam. Im byłam starsza, tym pojazd się zmieniał. Później była era wielkiego roweru dziadka... no i na piechotkę :) A tak naprawdę było to rzut beretem od domu. Ale wiadomo... skoro to miejsce jest dalej, to się od razu iść nie chciało:)
Najlepsza jednak działka była ta na dole, po drugiej stronie ulicy. Miała ona altankę, 2 szklarenki, a nawet swego czasu ze dwa ule i pszczoły. I właśnie tam rodzinka zawsze się schodziła, aby pojeść ogródkowych łakoci. I to właśnie tam rozpoczęłam swój rytuał jedzenia pomidorów prosto z krzaka. Moja babcia ma całą masę anegdot o moim wcinaniu pomidorów, kursowaniu między krzakami...  i innych takich różnych. Jak to babcia...  pamięta chyba najwięcej...!!!! Po różnych czynnościach, które zazwyczaj robi się w ogrodzie - wszyscy obecni zasiadali przy stole. Stół wraz z fotelami był pomysłem mojego dziadka "złota rączka"!! Stół jak stół... ale fotele były wykupione za grosze z PKP, kiedy coś likwidowali itp. Dziadek pracował na kolei, więc miał dojścia do takich rarytasów. Fotele wyglądały niczym lotnicze, a nie kolejowe. I właśnie obok altanki tak zasiadaliśmy.... z pomidorami, ogórkami, borówkami, papierówkami, marchewką, słonecznikiem i in..... i zajadaliśmy się tym do upadłego! Czasem zdarzały się bardziej zaplanowane spotkania czyli grillowanie z całą rodziną :) I właśnie na jednym z takich spotkań kuzynka Asia zaraziła mnie graniem na gitarze. Miałam wtedy z 13 lat.... i nie zapomnę piosenek, które wtedy śpiewała, a które ja później przechwyciłam i grałam jako jedne z pierwszych. I to granie i śpiewanie mi wychodzi (bądź nie) do dziś ! :)   Starszyzna sobie gawędziła wieczorami w ogrodzie... a ja z kuzynostwem lataliśmy po okolicy, zakradaliśmy się na poligon, albo siedzieliśmy w altance wymyślając co tu zbroić.W altance dziadkowie też mieli skarby... np. laurki, które od nas dostawali... chyba wszystkie !!! Uwielbiałam je od czasu do czasu przeglądać...  i łza mi się w oku kręciła, kiedy znalazłam którąś ze swoich twórczości sprzed kilku lat...  Ciekawa jestem czy babcia to trzyma do dziś. Zapytam. W altance też nie raz i nie dwa spaliśmy. I chyba właśnie to sprawiło, że nigdy nie miałam problemu z noclegiem w różnych miejscach. Księżniczką na ziarnku grochu nigdy nie byłam. I im dziwniejsze miejsce spania, tym było więcej radochy.
A tu u siebie... ogród jest, pomidory są, altanka jest... ale nigdy chyba nie było tej magii jaką pamiętam z wakacji spędzanych u dziadków. Tutaj ta niezwykłość poszła w zupełnie innym kierunku - również dobrym :):):)

piątek, 11 lipca 2014

Bieszczadzkie Spotkania ze Sztuką "Rozsypaniec"

A na wakacje zapraszam w Bieszczady !! Zwłaszcza w sierpniu... na nasz festiwal ROZSYPANIEC :)
W dniach 13-17 sierpnia spotykamy się w Cisnej! Miło nam będzie, kiedy i Ty się tam zjawisz i będziesz z nami świętować !! :) Na scenie nie zabraknie naszych przyjaciół, których uwielbiamy miłością najpierwszą - czyli poety Adama Ziemianina, zespołu U studni i Do Góry Dnem. Po raz pierwszy na naszym Festiwalu zagrają także: Hoverla, Dominika Żukowska i Andrzej Korycki, Adam Strug i inni :)
Bieszczady mają niepowtarzalny klimat i ludzi.... a kiedy to okraszone jest dobrą muzyką, słowem, rzemiosłem artystycznym itp. to czuje się człowiek jak w raju :) Szczerze polecam i zapraszam !!
Więcej informacji na stronie: www.mojebieszczady.org