czwartek, 4 października 2012

śniadanie w McDonald's

Poszłam tam dziś, owszem - z braku laku i nadmiaru czasu. Zasiadłam z frytami i colą, bo być w "Maku" i nie wypić coli - w moim przypadku - zakrawa o stan agonalny. Usiadłam i zobaczyłam... kogo? Licealistów, gimnazjalistów - kto tam ich wie...  I przypomniały mi się moje czasy z McDonaldem związane... Zaczynając od podstawówki, kiedy na każdej wycieczce szkolnej obowiązkowym programem zwiedzania był McDonald's. Happy Meal - no ba ! :) Wszystko jadło się oczami, nawet zabawkę z zestawu !
Kolejnym jakże ważnym momentem w kolegowaniu się z klaunem Makiem był czas liceum. Wielokrotnie moja droga do szkoły prowadziła przez ten fast food. Lekcje przebiegały tam wyśmienicie... :):) A ile wypracowań tam napisałam, na ile sprawdzianów się nauczyłam, bo o ściągach pisanych nie wspomnę. Zupełnie normalny widok, że o 7 rano 18 latka siedzi przy stoliku i pije gorącą czekoladę lub oczywiście colę ! :) Czasem sama siedziałam, a czasem - często z moją serdeczną koleżanką z tamtego okresu. Bo jak jedna nie umiała, to przecież druga też nie! :):)
Kolejny etap odwiedzin tej sieci żarcia przypadł - tak jak kolejność na to wskazuje - na czas studencki. Z tymże tu zaszła mała zmiana. "Mak" przybrał drugą nazwę - "Strefa". Co do reszty ceremonii - istotnych zmian nie zanotowano. Jak spitalałam wcześniej, tak spitalałam tam nadal, tyle że z większą ekipą ludzi. Najczęściej szliśmy tam na wykładach lub seminarium dyplomowym. Nic nam nie mogło stanąć na przeszkodzie, nawet to, że pani dr z uczelni dzwoniła do mnie na komórkę pytając: gdzie wy jesteście??? Pani Promotor czeka !!!
No jak gdzie jesteśmy... na strefie !! - w głowach się kotłowało. "Zaraz będziemy" - odpowiedziałam w imieniu naszej siódemki... Jednak moja ekipa bojaźliwa nie była - nie wróciliśmy...
I dziś patrzyłam tak na tych licealistów pijących kawę i wcinających MakZestawy i zazdrościłam im wagarów...
I tak myślę teraz, że McDonald's chyba dołożył swoje "5 gr" do mojego wykształcenia... :]  :):):)

środa, 3 października 2012

muzyczne to coś

Następna, następna, ta nie, ta też nie...  może ta... jednak następna... i tak wkoło.
Można oczopląsu dostać od ilości i różnorodności piosenek, które wrzuciłam do odtwarzacza w komputerze. Milion ich... a przerzucam, bo zawsze to nie jest odpowiednia piosenka na daną chwilę. Ostatnio przemknęła mi po głowie myśl, że nie mam czego słuchać, że nie zakochałam się w żadnej płycie, którą męczy się na okrągło. Tak mówić to chyba grzech - patrząc po moim rozrzucie w dziale "gust", więc jest w czym wybierać. I znów przerzuciłam dalej... dobra, stanęło na Bukartyku - pewnie tylko na jedną piosenkę :)  Bo to jest tak...  że musi być w songu to coś, co do niego ciągnie ! Tekst, pauza, napięcie, interpretacja, puzon... ja nie wiem... bo raz jest to, a innym razem co innego.  Dziś męczy ta piosenka, jutro ona jest najlepszą. Niemniej jak wpadnie mi coś w ucho, to dość długo siedzi. I potrafi tak oddziaływać, że mam ciarki i wgniata mnie w ziemię, mimo że słucham tego setny raz. No to Elvis się włączył...
A najbardziej lubię sytuacje, kiedy znam piosenkę od lat, a nagle odkrywam w niej coś, czego wcześniej nie dostrzegłam. I zakochuję się od nowa....  i zdzieram płytę po raz kolejny. To normalnie są jakieś czary - nie do opisania co to się w człowieku dzieje, kiedy jest ten moment... TEN konkretny w piosence... i właśnie taki leci mi teraz w głośnikach.... słowa, które na mnie działają i do tego kunszt muzyczny :) I tylko odpłynąć w tej nirwanie...
A najbardziej bawi mnie moja muzyczna biblioteka na last.fm :]