środa, 3 października 2012

muzyczne to coś

Następna, następna, ta nie, ta też nie...  może ta... jednak następna... i tak wkoło.
Można oczopląsu dostać od ilości i różnorodności piosenek, które wrzuciłam do odtwarzacza w komputerze. Milion ich... a przerzucam, bo zawsze to nie jest odpowiednia piosenka na daną chwilę. Ostatnio przemknęła mi po głowie myśl, że nie mam czego słuchać, że nie zakochałam się w żadnej płycie, którą męczy się na okrągło. Tak mówić to chyba grzech - patrząc po moim rozrzucie w dziale "gust", więc jest w czym wybierać. I znów przerzuciłam dalej... dobra, stanęło na Bukartyku - pewnie tylko na jedną piosenkę :)  Bo to jest tak...  że musi być w songu to coś, co do niego ciągnie ! Tekst, pauza, napięcie, interpretacja, puzon... ja nie wiem... bo raz jest to, a innym razem co innego.  Dziś męczy ta piosenka, jutro ona jest najlepszą. Niemniej jak wpadnie mi coś w ucho, to dość długo siedzi. I potrafi tak oddziaływać, że mam ciarki i wgniata mnie w ziemię, mimo że słucham tego setny raz. No to Elvis się włączył...
A najbardziej lubię sytuacje, kiedy znam piosenkę od lat, a nagle odkrywam w niej coś, czego wcześniej nie dostrzegłam. I zakochuję się od nowa....  i zdzieram płytę po raz kolejny. To normalnie są jakieś czary - nie do opisania co to się w człowieku dzieje, kiedy jest ten moment... TEN konkretny w piosence... i właśnie taki leci mi teraz w głośnikach.... słowa, które na mnie działają i do tego kunszt muzyczny :) I tylko odpłynąć w tej nirwanie...
A najbardziej bawi mnie moja muzyczna biblioteka na last.fm :]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz